Kolejne wyzywanie z Ewa Chodakowską ? Dlaczego by nie ?

stycznia 13, 2020

Kolejne wyzywanie z Ewa Chodakowską ? Dlaczego by nie ?

Od dzisiaj, startuje kolejne wyzwanie z Chodakowską i wiesz co ?

Nie mogę się już doczekać.

  Sama teraz zastanawiam się jak to możliwe, że stałam się taką masochistką hahaha. Wiem jednak, że to co wymaga dużego nakładu ciężkiej pracy i wielu wyrzeczeń, często przynosi niesamowitą satysfakcję. Moja relacja z Ewką jest pełna skrajnych emocji. Tak samo, jak ją kocham, tak i czasami nienawidzę, ale podobno balans w życiu jest potrzebny.  Znacie to uczucie, kiedy jesteście pełni mobilizacji i gotowości do działania? A później okazuje się, że poprzeczka zostaje zawieszona jeszcze wyżej niż się spodziewaliście? Tak właśnie wygląda, za każdym razem mój trening z Chodą. Kiedy myślę, że gorzej być nie może... tadam, a jednak.  Ci, którzy myślą, że mam super kondycję  są w wielkim błędzie...i ja sama również  przestałam się oszukiwać. Każdy nowo poznany zestaw ćwiczeń podczas wyzwania " łańcuch motywacji" dał mi ostro popalić. Dodatkowo uświadamiał mnie w każdej minucie,  w jak wielkim błędzie żyłam i w jakiej czarnej dupie jestem (sory za tą dupę). 

   Łańcuch motywacji był stricte moim pierwszym sportowym wyzwaniem. Nie, nie wpadłam na ten pomysł sama a właściwie swój początek z Ewą zawdzięczam koleżance z liceum. Skrupulatnie oglądałam jej profil na insta, który z dnia na dzień zaczął mnie coraz bardziej mobilizować i inspirować. Pewnego dnia postanowiłam napisać do Pati i tak od słowa do słowa zaczęłam myśleć o systematycznych treningach. Właśnie wtedy rozpoczynało się 90-dniowe wyzwanie łańcucha motywacji. Postanowiłam, że to będzie dobry start, a w grupie lepiej, a niżeli być samemu na polu bitwy o wymarzoną sylwetkę. "Pitek" to osoba, która wspiera, mobilizuje i szczególnie dba o to, aby tylko nie zapomnieć o treningu. Przypomniało mi się, kiedy na początku treningów, leżałam zmordowana w łóżku koło godziny 22:30 i naprawdę aktywność fizyczna na tamten moment była ostatnią rzeczą, na jaką miałabym ochotę... naglę patrzę wiadomość od Pati " Zapraszam na matę" mówię to są chyba jakieś jaja skąd wiedziała hahaha. I wiecie co ? Ruszyłam 4 litery i poszłam. Czułam taką radość i satysfakcję, że zwlekłam się z wyra, że nawet nie pytajcie. Patrycja jest również osobą, której nie potrafię oszukać. Kiedy dałam ciała, musiałam powiedzieć, że nawaliłam, bo inaczej sumienie zżarłoby mnie z kopytami. To się nazywa chyba czystą relacją. Niby niczego od siebie nie oczekujecie, a mimo to ta relacja kwitnie i przede wszystkim jest szczera.  Mam również wrażenie, że teraz przez kilka ostatnich miesięcy mamy okazję poznać się na nowo. Dzięki Pati i liczę na to, że i przy tym wyzwaniu będziesz trzymała rękę na pulsie! :) 

  Sumując. Marny ze mnie sportowiec. Kondycja już lepsza, ale do dobrej jej nadal daleko. Treningi bardzo często uświadamiają mi, że pot jest bardzo słony a w czerwieni nie do końca mi do twarzy. Rzucanie mięsem podczas bitwy na macie staje się tradycją. Jestem wtedy równie zła na Ewkę, Patrycję i rzecz jasna na siebie. Jednak po skończonym treningu jestem wdzięczna i kocham Ewkę i Pati za to, że wpakowały mnie w magię # chodagangu, i rzecz jasna siebie, że dałam się w to wciągnąć. A nie mówiłam balans i równowaga hahaha. 

 Dla tych, którzy się zastanawiają, po co mi treningi skoro jestem " chuda" zapraszam kilka postów w tył, albo po prostu uszanujcie to, że bycie chudym nie jest spoko a treningi czasami pomagają zbudować jakąkolwiek sylwetkę. PS. Nie owijając w bawełnę, od zawsze cierpię na kompleks dupy, a raczej jej braku #płaskodupie, #naleśnik #dupaZIARENKO. Dlatego udowodnię sobie, że wszystko można osiągnąć, a kompleks zostanie tylko wspomnieniem. 


ZACZYNAMY ZA TRZY, DWA JEDEN ! 
ahoj przygodo. 

Zapraszam na Instagram Pati ( @czajkadabrowska ) !

13.01

Trening wykonany TARGET POŚLADKÓW 
( bez ostatnich 5 rund) 

 Wstawiam tutaj pierwsze zdjęcia poglądowe. Kolejne wykonam w połowie i pod koniec wyzwania. Ciekawe czy będą zauważalne jakieś różnice. ( PS. Nie lubię pokazywać tyłka w internecie, i tego nie robię, jednakże tym razem muszę. Wybaczcie.)



 Ostatnie zdjęcie motywacyjne. Żeby pod koniec 90 dnia, widzieć taki efekt bez ustawienia ciała w odpowiedniej pozycji czy lekkiego spięcia mięśni. Do boju. Stało się. 


Wieczorna rutyna ?

września 11, 2019

Wieczorna rutyna ?



Moja wieczorna rutyna. Nie będę czarowała, że każdy mój wieczór jest idealny lub taki jaki za każdym razem kreuję sobie w myślach. W moim przypadku niestety często zdarza się, że zamysły nie idą  w parze z czynnościami. Wiecie, o czym mówię? Jeśli tak to ulga, bo to znaczy, że nie jestem w tym sama ! a jeśli nie to postaram się Wam to zobrazować w kilku zdaniach. 

Nie wiem, z czego to wynika, ale mam wrażenie, że poziom mojego niezorganizowania sięga zenitu. Domniemam, że niewielki wpływ na to mają różnorodnego typu media społecznościowe. Wchodzisz na Instagram a tam "wieczorna rutyna" wygląda jak przygotowania na Galę Oskarów lub jak zdjęcia okładkowe z wysokiej rangi journali. Nie chodzi mi tutaj broń Panie Boże o estetykę, smak i kompozycję fotografii. Bardziej skłaniam się tutaj do samego sowa klucz, czyli "RUTYNY". Każdy zdrowy człowiek w tym także i ja wiem, że treści zamieszczane w internecie dzieli się przez dwa. Mimo wszystko jednak nasza psychika uwielbia wychwytywać małe smaczki i utrwalać w naszej głowie pewne schematy. No dobra przynajmniej moja głowa. Oglądam filmik na YouTube, przeglądam zdjęcia na "Insta" i jestem w szoku! Pościele zawsze białe albo pastelowe, idealnie wygładzone. Kolacja zawsze fit. Kiełki, chleb razowy, awokado, omlet i nie wiem co tam jeszcze. Rzecz jasna wszystko pięknie komponujące się na talerzu. Piżama zawsze dobrze skompletowana, papcie pasują, szlafrok zazwyczaj też. Pielęgnacja na poziomie, który zawstydziłby nie jedną Koreankę, a jeśli nie to z pewnością mnie. I właśnie w tych momentach zaczynam się zastanawiać czy ze mną wszystko jest ok ? Czy może jestem zbyt mało zorganizowana, aby każdego dnia moja rutyna właśnie tak wyglądała? No i siedzę i myślę i analizuję. Należę do osób kochających ład i porządek, naprawdę. Jako pedantka również często zwracam uwagę na szczegóły, np. skarpetki zawsze muszą pasować do ubrania.  Uwielbiam o siebie dbać i wydawało mi się, że idzie mi to nieźle! No ale coś widocznie poszło nie tak, bo moja wieczorna rutyna  tak nie wygląda, a co więcej nigdy nie wyglądała.

  Bardzo chciałabym wyrobić w sobie nawyk codziennej porannej i wieczornej pielęgnacji. Nie zapominać o maseczkach, kremach, myciu twarzy szczoteczką soniczną, czy też myciu zębów węglem aktywnym lub olejem kokosowym. Wdrążyć w regularne stosowanie naturalnych masek do włosów i samodzielnie przygotowanych wcierek. Mimo iż to wszystko zależy tylko i wyłącznie ode mnie to bardzo ciężko zachować mi systematykę, z resztą widać to doskonale już gołym okiem  po częstotliwości dodawanych postów na bloga! Wstyd i jeszcze raz wstyd! 
  Nawyk zdrowych kolacji to też byłoby coś! Coraz częściej zdarza mi się zajadać zdrowe sałatki, pastę z awokado lub kanapki z pomidorem i ogórkiem, ale to wciąż nie jest nawyk. Nie jem o regularnych porach,  a ostatni posiłek potrafię zjeść o godzinie pierwszej w nocy.
  Zawsze dobrze dobrana i skompletowana piżama cieszy oczy ! Nawet czuje się wtedy jakoś bardziej kobieco i sexy. Ale również nie zawsze właśnie w takiej wersji układam się do snu, ponieważ wielki T-shirt i bokserki równie świetnie sprawdzają się w tej roli.
  Pięknie pościelone łóżko. Prawdę mówiąc, mam obsesję na tym punkcie. Mój T. wcale, ale to wcale nie jest z tego powodu zadowolony. Zawsze zastanawia się ,po co układam milion poduszek, i ścielę wszystko równiutko skoro i tak na wieczór i tak to wszystko będę ściągała.  Ja nie potrafię inaczej.  Nie mogłabym funkcjonować za dnia, widząc " rozbebłane" łóżko!
  Wieczorne treningi ? Pewnie. Bardzo chętnie. Szkoda tylko, że to również bywa dość nieregularne, a przecież czasami warto odprężyć ciało 15 minutami Yogi lub po prostu zwykłym rozciąganiem. Co więcej ,powiem Wam, że wieczorna Yoga służyła mi dużo bardziej niż ta poranna. Czułam się mega zrelaksowana, odprężona i na swój sposób wewnętrznie lekka. Przestałam. Czasami mi się przypomni. Nie pytajcie dlaczego, bo nie wiem. Ok wiem ! Brak samodyscypliny !!! Edit! Dzięki koleżance z liceum zaczęłam treningi z Ewą Chodakowską a dokładnie wyzwanie: 90 dniowy łańcuch motywacji! Mimo, że zmuszona byłam na kilka dni odpuścić, mam motywację aby wrócić i to z wielką chęcią.  Dzięki Pati!

Dlatego też zastanawiam się, jakie są wasze rytuały? Czy zawsze kolacja jest zdrowa i w normalnych godzinach?  Czy pielęgnacja zawsze od A do Z wykonana jest skrupulatnie i solidnie zaczynając od toników, żeli i kremów kończąc na balsamach i maseczkach do włosów?  Czy zawsze idąc spać ,wyglądacie jak milion dolarów? Czy jednak zdarza wam się wskoczyć w za duży T-shirt waszego faceta i też jest fajnie?























Sztuka Wdzięczności - czyli dziękuję za ...

marca 15, 2019

Sztuka Wdzięczności - czyli dziękuję za ...


 " Kultura serca zaczyna się od wdzięczności."
                                                                 Christa Meves 

"Szczęście nie polega na tym, jak wiele masz, 
ale na posiadaniu wdzięcznego serca za to, co masz.
"
                                                                                                     R. L. Watkins  

  W dzisiejszych czasach coraz częściej jesteśmy skłonni do narzekania, wylewania skarg i zażaleń, a to na życie, porażki a nawet i na otaczających nas ludzi. Jak z karabinu potrafimy wyrzucać z siebie wszelkie negatywne aspekty, wady, niedociągnięcia. Nie byłoby w tym nic złego, gdybyśmy po drodze nie zapominali o powodach do zadowolenia. Gdybyśmy w zgiełku negatywu nie musieli szukać jak przez lupę naszych zalet i atutów. Na każdym szczeblu naszego życia warto zachować równowagę, aby nie popaść w paranoję.

  Najprawdopodobniej zadając Ci teraz pytanie z cyklu " Jakie są Twoje potrzeby i pragnienia? " nie musiałabym długo czekać na odpowiedź. Natomiast gdybym zapytała " Za co jesteś w życiu wdzięczna/wdzięczny ?" czy Twoja odpowiedź byłaby równie szybka i automatyczna? 

  Przechodziłam w swoim życiu najróżniejsze etapy. Wzloty i upadki. Miałam wielokrotnie żal. Byłam rozczarowana, rozgoryczona,  czasami i pewnie roszczeniowa. W trudnych momentach krzyczałam, bluzgałam, płakałam. Jedno się jednak nigdy nie zmieniało, byłam WDZIĘCZNA, WDZIĘCZNA za to , że mogę żyć. Jakoby to absurdalnie i oklepanie nie brzmiało, tak właśnie było. Zawsze cieszyłam się z tego, że JESTEM, że MOGĘ BYĆ ! 

  Z etapem dorastania, sznurem kolejnych doświadczeń zauważyłam, że powodów do wdzięczności mam wiele, i stale się one mnożą. Nie wiem jaki konkretny moment w moim życiu był tym przełomowym. Tym w  którym przestałam narzekać a zaczęłam się cieszyć, dosłownie ze wszystkiego co mnie otacza, ale z całego serca polecam Ci zmienić myślenie. Jeśli otworzysz umysł, równie szeroko co oczy obiecuję, że będziesz w stanie dostrzec to, co nigdy nie było przez Ciebie dostrzegane. Trzymam za Ciebie kciuki! Wdzięczność to magia! 

Sztuka Wdzięczności - Czyli dziękuję za...


* Dziękuję życiu za rodzinę. Rodzinę, która była fundamentem, azylem,  bezpieczną przystanią. Aspektem, który pozwolił mi się kształtować i wyrosnąć na dobrego człowieka. 

* Jestem wdzięczna za tatę, który zawsze od najmłodszych lat był nauczycielem życia, a jego ramiona bezpieczną przystanią. Słowa, które zawsze wypowiada, są jednymi z tych najcenniejszych słów. Zawsze trafne, nie zawsze słodkie, ale prawdziwe. Tata to mój przyjaciel, człowiek który jest wzorem ojca, męża ale i osoby, która zawsze wyciąga pomocną dłoń do innych. Jestem z niego dumna, bo zawsze na każdej płaszczyźnie życia staje na wysokości zadania. 

* Dziękuję za mamę, która przez 21 lat życia była mamą, przyjaciółką i autorytetem. Dziękuję i jestem wdzięczna za to, jak wiele mnie nauczyła. Nie mówię tu tylko o praniu, gotowaniu i sprzątaniu, chociaż dzięki temu też teraz jestem wzorową Panią Domu taką, jaką i ona była. Jednak przede wszystkim za to, że nauczyła mnie życia, pokonywania przeszkód, nie poddawania się na pierwszym zakręcie. Nauczyła mnie wytrwałości w walce z przeciwnościami losu i tego, że życie trzeba brać takie jakie jest bo samo w sobie jest darem. Mimo 10 lat walki z nowotworem każdego dnia, to właśnie ona była dowodem na to, że można być wdzięcznym za wszystko co nas spotyka i otacza. Tak więc jestem wdzięczna, że to  TY BYŁAŚ MOJĄ MAMĄ i przyjaciółką ! 

* Dziękuję za siostrę, która w moim dzieciństwie była zawsze jak druga mama. Pomagała, uczyła, tłumaczyła wszystko z perspektywy starszej i bardziej doświadczonej siostry, ale w taki sposób, że nigdy nie czułam się małym gungielkiem, który nic nie pojmuję. Dziękuję, że mimo wielu upadków naszej siostrzanej relacji znów jesteśmy górą! I jest nawet lepiej, niż kiedykolwiek było. Teraz obie jesteśmy już kobietami i możemy wzajemnie się uzupełniać na różnych płaszczyznach. 

* Jestem cholernie wdzięczna życiu za moją drugą siostrę która, mimo iż nie jest moją biologiczną siostrą to właśnie tak ją traktuję. Przyjaciółka, która zna mnie chyba czasami lepiej niż ja samą siebie. To osoba, która zawsze wie co mi dolega, nawet gdy głośno o tym nie mówię. Osoba, która jako jedyna z nielicznych potrafi mnie najzwyczajniej w świecie opierdzielić na czym świat stoi i ustawić do pionu. Na dobre i złe. To cudowne, że mimo odległości wiesz, że jest i trzyma rękę na pulsie. Razem od misiów z Sagi i lalek do dorosłego życia. Piękne 18 lat i mam nadzieję, że jeszcze więcej przed nami. Dziękuję Ci, że jesteś. Mimo że nie jesteśmy wobec siebie zbyt wylewne czujemy, że jedna za drugą skoczyła by w ogień. 

* Jestem wdzięczna życiu, że pojawiła się w nim moja chrześnica. Mała Emma. Mój mały promyk nadziei. Mały człowiek, któremu od pierwszych miesięcy mogę towarzyszyć w całym procesie dorastania. Pragnę, aby widziała we mnie nie tylko ciocię, ale przede wszystkim również przyjaciółkę z którą będzie mogła dzielić wszelkie troski i małe sekrety. Chcę, by od samego początku wiedziała, że oprócz ukochanych rodziców jest jeszcze ktoś, kto zawsze ją zrozumie i będzie służył dobrą radą. 
Dołożę wszelkich starań, aby zawsze czuła się ze sobą dobrze, by wiedziała, że nie musi spełniać oczekiwań innych, ale by była świadoma tego, że może żyć w zgodzie ze samą sobą, bo tylko wtedy będzie naprawdę szczęśliwą kobietą.

* Dziękuję za to, że spotkałam mężczyznę mojego życia! Mimo dzielących nas na początku 1400 kilometrów, mimo bariery językowej, wiekowej, kulturowej daliśmy radę ! Nie ma rzeczy, które nas dzielą. Teraz to my dzielimy wspólne życie, mieszkanie, miejsce, pasje, czas i plany na wspólną przyszłość. Tworzymy jedną całość. Jesteśmy i trwamy w tym, co tak wytrwale budowaliśmy. Nie zawsze jest idealnie i pięknie. Życie nie zawsze usłane jest różami, ale jesteśmy w tym razem, wspieramy się, rozumiemy i troszczymy o siebie na wzajem. Chyba na tym polega sztuka miłości, aby być na dobre i złe, a nie tylko bywać kiedy komu wygodnie. Jestem wdzięczną życiu, że mogę kochać i czuć się kochana. Wszystko dzięki Tobie. 

* Jestem wdzięczna za to, że mogłam zajść w ciąże i mimo poronień wtórnych (było ich 3), mogłam chociaż przez chwilę poczuć się mamą. Przeżyć te wszystkie magiczne emocje, kiedy na teście pojawiają się dwie kreski a na monitorze USG widać małą "krewetkę" z bijącym serduszkiem. Mimo niepowodzeń jestem wdzięczna, że mogę zajść w ciążę! Musimy tylko znaleźć sposób i leczenie, aby donosić ją do samego końca.

* Dziękuję życiu za to, że nie jestem człowiekiem bez pasji, inspiracji i motywacji. Cieszę się z każdej kuchennej rewolucji, każdego zrobionego zdjęcia, każdej uszytej rzeczy, każdego napisanego posta, każdego dnia z jakąkolwiek aktywnością fizyczną i z każdej przeczytanej książki. Jestem wdzięczna, że mam pasje dzięki, którym czuje się spełniona w mniejszym lub większym stopniu. Mam coś, co w pewnym sensie jest tylko moje. 

* Dziękuję za cieszące moje oczy widoki. Za góry, lasy, dużo zieleni, słońce, a nawet i deszcz, w którym czasami fajnie jest pobiegać w kaloszach i poczuć w głębi siebie jeszcze raz to uśpione w nas małe dziecko. Bez względu na to ile mamy lat, czasami warto pozwolić sobie na odrobinę beztroski.

* Jestem wdzięczna za to, że mimo antytalentu językowego mogłam nauczyć się języka francuskiego do tego stopnia, że jest w stanie się nim swobodnie posługiwać. A to chyba najważniejsze, że ja rozumiem innych a oni rozumieją mnie (ok gramatyka i pisownia nadal kuleją).

* Jestem wdzięczna życiu za to, że otaczam się dobrymi, wartościowymi ludźmi. Ludźmi, którzy mnie rozumieją, wspierają, sprowadzają na ziemię, wtedy kiedy jest to potrzebne. 

* Dziękuję życiu za to, co mam, może i nie mam wiele, ale dla mnie to i tak więcej niż bym chciała. Zawsze cieszę się z najmniejszej rzeczy, nieważne czy to paczka żelek, czy może para nowych skarpetek, czy gorąca kawa z samego rana. Jestem świadoma, że to nadal dla niektórych może niewiele, ale ja żyję ze świadomością, że inni nie mają możliwości posiadania nawet tego. 

Nie potrzebuję do szczęścia najnowszego samochodu, portfela wypchanego po brzegi banknotami ani ubrań z najnowszej kolekcji światowego projektanta. Zgadzam się, że to wszystko znacznie podwyższa status życia, podwyższa nasze poczucie wartości i zwiększa pewność siebie i nie ma w tym nic złego, ale mimo to uważam, że nie jest to coś niezbędnego do tego, aby być szczęśliwym człowiekiem. Czasami warto się zatrzymać i  nie pozwolić, aby  pogoń za pieniądzem, karierą, najnowszymi trendami zabrała nam to, co mamy najcenniejsze, czyli radość z życia. Zawsze znajdzie się milion powodów do narzekania, ale jeśli poświęcisz, chociaż chwilę czasu by się zatrzymać i pomyśleć znajdziesz również wiele aspektów, za które możesz być życiu niezmiernie wdzięczny. 

Chociażby za to, o czym inni mogli by tylko pomarzyć, a Tobie może wydawać się, że to nic takiego. Mówię tutaj o ciepłym domowym zaciszu, kubku gorącej kawy czy herbaty tuż o poranku, wannie i ciepłej wodzie, gorącym posiłku czy łóżku.  Mówię tutaj o mamie i tacie, którzy prawią Ci kolejne umoralniające reprymendy, które doprowadzają Cię do szału, ale pomyśl, że niektórzy oddaliby wszystko by chociaż raz jeszcze usłyszeć dobrą radę z ust utraconego rodzica. Mówię o  wdzięczności za dziecko, które nie pozwala Ci spać, wiecznie płacze i wymaga sto procent Twojej uwagi i czasami doprowadza Cię do rozpaczy. Doskonale to rozumiem, masz prawo być zmęczona  i spragniona przespanej nocy, ale pomyśl o tych, którzy nie mogą mieć dzieci a oddaliby wszystko, aby usłyszeć dobiegający zza ściany dziecięcy płacz. 

Znajdź, choć chwilę dla siebie, weź kartkę i długopis. Pozwól sobie na chwile dla siebie. Gwarantuję, że znajdziesz wiele powodów, za które możesz podziękować, sobie, innym i życiu. Niech to będzie zadanie dla Ciebie i daję słowo, poczujesz się o niebo lepiej. 

          A Ty co myślisz o " Sztuce wdzięczności" ?
 Jest coś za co jesteś życiu wdzięczny? 
               Coś co od razu przychodzi Ci do głowy bez większego zastanowienia? 





JA RÓWNIEŻ JESTEM KOBIETĄ PO STRACIE

lutego 10, 2019

JA RÓWNIEŻ JESTEM KOBIETĄ PO STRACIE

 

 Ostatnimi czasami bardzo dużą ilość czasu spędziłam na refleksjach dotyczących samej ciąży, jak i dotykających jej zabobonów. Później również na temat samego poronienia. Często spotykamy się ze zdaniami: O wczesnej ciąży się nie mówi, bo nigdy nic nie wiadomo...",  Poczekaj do drugiego trymestru i wtedy wszystkim powiesz",  Nie ciesz się tak to dopiero początek.",  Uważaj! Przecież już raz poroniłaś".  Wszystko byłoby piękne, gdyby nie fakt, że utrzymywanie wieści o nowym życiu nie byłoby takie trudne, przecież ciąża to jedno z najpiękniejszych wydarzeń w życiu kobiety! Przynajmniej we większości przypadków. Z jednej strony to cudowny czas a z drugiej przyszła mama staje się kłębkiem skrajnych emocji. Cieszy się z poczęcia dzieciątka, z drugiej obarczona jest strachem o przebieg ciąży, zdrowie swoje oraz maleństwa a z trzeciej jeszcze czuje się za nie ogromnie odpowiedzialna. W tym przypadku milczenie i trzymanie ciąży w ukryciu staje się jeszcze trudniejsze, ponieważ w głowie przyszłej mamy kotłuje się zatrważająca ilość pytań, szczególnie w jej pierwszych tygodniach.  Decyzja tak naprawdę należy do nas i naszego partnera. Mówić, czy nie mówić? Jak mówić to kiedy? Jak powiemy, to możemy zapeszyć!.. A co jeśli powiemy o ciąży i poronimy? A jeśli nie powiemy i poronimy? ... Powodów, aby nie mówić jest wiele. I tak właściwie reasumując wszystko, boimy się mówić o początku ciąży innym, ponieważ boimy się osądzania w chwili, gdy nie będzie nam dane jej donosić do samego końca? Wydaje mi się, że jako kobiety wstydzimy się i boimy osądzania. Boimy się, że ktoś w całej tej tragedii obarczał nas będzie winą, niezrozumieniem lub będzie zniesmaczony, że poruszamy w ogóle ten temat.
  W naszej kulturze bardzo często łączymy kobiecość z macierzyństwem. Myślę jednak, że w głównej mierze właśnie to ma duży wpływ na naszą decyzję o poinformowaniu innych o wspaniałej nowinie. Bo co jeśli się nie uda? Będziemy skazane na niezręczne sytuacje i wzrok litości? 

Nasza historia

  Nawet nie wiem, od czego zacząć. Jak klasyk mówi najlepiej od początku, tak więc też zrobię. Więc chce powiedzieć przede wszystkim, że nie jestem lekarzem, psychologiem, terapeutą też nie, nie chce Was pouczać, umoralniać i się wymądrzać. Jestem po prostu kobietą, jestem jedną z Was! I również teraz, chociaż na moment chciałabym stać się Waszą koleżanką, przyjaciółką i podzielić się z Wami moją historią. Moimi przeżyciami, emocjami, spostrzeżeniami i być może małymi radami i sposobami, które w jakiś sposób pomogły mi przez to wszystko przejść. Chciałabym Wam dać kawałek tego, czego sama skrupulatnie szukałam na różnych forach w internecie. 

  Kiedy strata upragnionego dziecka dotknęła i mnie zaczęłam zastanawiać się, jak wiele z nas przez to przechodzi i przechodziło. Czy osoby, które znam lub te, które mijam na ulicy, też borykały się z tym cierpieniem? Czy może również, ktoś z najbliższego otoczenia musiał zmierzyć się z tym samym? Pewnie pomyślicie Ale przecież to jest nieistotne". Tak, pewnie tak... ale tylko po części, bo świadczy to o tym, że boimy się o tym mówić. Otacza nas strach przed brakiem zrozumienia? 
Wszystko to prawda i mamy do tego pełne prawo i każdy ten aspekt jest powodem, aby milczeć. Nasuwa się jednak pytanie,  czy czasami nie byłoby nam po prostu łatwiej, pewniej przez to przejść wiedząc, że obok jest ktoś, kogo to też dotknęło. Ktoś, kto będzie w stanie nam jakoś pomóc, wesprzeć lub po prostu osobę, która nas wysłucha i zrozumie jak nikt inny. Powiem szczerze, że mi bardzo brakowało takiego miejsca, osoby gdzie odnajdę wszystkie odpowiedzi na moje pytania, których była cała masa. Nie mówię tutaj o moim ukochanym, który mimo cierpienia stanął na wysokości zadania i zawsze był, rozumiał, trzymał za rękę, ale chodzi tu o kobiecą solidarność. Bo kto zrozumie lepiej niż kobieta  drugą kobietę? Tym bardziej tą znajdująca się w podobnej sytuacji. 
  Bardzo, wręcz cholernie bałam się tego, co mnie czeka. Nie wiedziałam czego tak naprawdę się spodziewać, ile to trwa, czy bardzo boli, jakie leki kobiety przyjmowały i jakie były ich skutki uboczne i wreszcie jak przez to wszystko przejść i nie zostać przy tym emocjonalnym i fizycznym wrakiem człowieka. Wiem, że każda z nas jest inna, każda różni się charakterem, progiem bólu, ale mimo wszystko  fajnie w tej całej sytuacji czuć, że nie jest się samemu. Mieć świadomość, że jest ktoś, kto mimo tego samego bólu wyciąga do Ciebie rękę i wzajemnie ciągnięcie się ku górze, aby razem dać radę! i przejść przez to wszystko! 

  Moją (NASZĄ) ciążę donosiłam do początku 3 miesiąca. O moim poronieniu dowiedziałam się na zwykłej rutynowej kontroli ginekologicznej. Badanie ultrasonograficzne (moje pierwsze przez powłoki brzuszne!) zobrazowało zatrzymanie akcji serca u naszego maleństwa, mimo iż 3 tygodnie wcześniej wszystko było w jak najlepszym porządku. Moje poronienie było poronieniem zatrzymanym. Przed wizytą nie czułam żadnych niepokojących objawów. Nie miałam żadnych upławów, krwawień, nie było również skurczy ani przewlekłych bóli krzyża. Nic, co mogłoby dać mi powód do niepokoju.  I tak naprawdę nadal nie wiem, dlaczego tak się stało? Wada genetyczna, za słabe serduszko... mogę jedynie tylko tak gdybać i dumać. Jedno jest pewne, że to pytanie na pewno niejednokrotnie będzie zaprzątało moją głowę i będzie wracało do mnie jak bumerang. 
Zdaję sobie sprawę, że sam proces" ronienia  tutaj w Szwajcarii może się różnić od tego w Polsce, chociaż wiem, iż coraz częściej kobieta ma prawo decydować, czy chce ronić w domu czy też w szpitalu. Wszystko ma swoje plusy i minusy. W Szwajcarii ginekolodzy zalecają ( zależnie od zaawansowania ciąży) ronienie naturalne lub wspomagane farmakologicznie bez ingerencji chirurgicznej. Nie chcą po prostu niepotrzebnie ingerować w nasze ciało, wtedy kiedy istnieje szansa, że nasz organizm będzie w stanie oczyścić" się samodzielnie. Taką też podjęliśmy z partnerem i moją Panią ginekolog decyzję. Nie zdecydowaliśmy  się na zabieg ani pobyt w szpitalu dając sobie szansę na naturalny przebieg całego procesu w naszych czterech kątach.  
  Pierwszy tydzień (6 dni) był tak naprawdę ciągłym oczekiwaniem" na reakcję organizmu, ponieważ on w dalszym ciągu czuł się w ciąży, ze względu na wysoki poziom hormonów. Tak naprawdę w pierwszym tygodniu czekałam na jakiekolwiek objawy rozpoczynającego się poronienia. To był niezwykle trudny czas, pod względem emocjonalnym. Życie ze świadomością utraconego dziecka, które w dalszym ciągu jest w nas. Jest w dalszym ciągu z nami. Serce pod sercem.
  Moje ronienie rozpoczęło się dość późno, bo jakiekolwiek zmiany w organizmie zauważyłam dopiero po sześciu dniach od ostatniej wizyty kontrolnej. Pierwszą oznaką były lekkie brunatne plamienia i z tego, co wiem, pojawiają się one u większości kobiet. Trwały one dwa dni, stopniowo zwiększając swoją objętość, mimo wszystko nie towarzyszył im ból fizyczny, bo o tym psychicznym nie muszę chyba wspominać. Trzeciego dnia zaczęło się poronienie właściwe" z czego na początku nie zdawałam sobie sprawy. Wieczór jak każdy inny, wieczorna pielęgnacja i szykowanie się do snu. Już kładąc się do łóżka, zaczęłam czuć lekki ból w dolnej części pleców oraz niewielkie ciągnięcie w podbrzuszu. Mimo wszystko próbowałam zasnąć, na próżno. Wszystko narastało z każdą godziną z podwójną mocą do takiego stopnia, że miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Nie wiedziałam najzwyczajniej w świecie, co się dzieje ze mną i moim ciałem, nie byłam na to przygotowana. Zdawałam sobie sprawę, że będą towarzyszyły mi skurcze, że będę czuła dyskomfort i ból, ale nie w taki sposób i nie o takim nasileniu. Jedno jest pewne, tę noc zapamiętam do końca życia. Nie chcę pisać tutaj nie wiadomo jak drastycznych szczegółów. Ronienie trwało całą noc. Skurcze następowały po sobie, prawie że ciągiem. Z reguły jestem osobą odporną na ból, ale powiem Wam, że tym razem wymiękłam. Płakałam, wyzywałam, zwijałam się w kłębek, próbowałam brać prysznic, drapać ścianę, chodzić, uciskać brzuch... robiłam to wszystko bezwarunkowo by chociaż na chwilę sobie ulżyć zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Dodając do tego moją dumę i troskę pozamykałam wszystkie drzwi tak, ażeby mój partner nic nie słyszał i wiecie co, do dzisiaj nie potrafię pojąć, dlaczego go zwyczajnie nie obudziłam. Nie wiem, czy nie chciałam, aby widział jak cierpię, nie chciałam wzbudzić w nim bezradności i niemocy... Nie mam pojęcia, ale gdy obudził się w środku nocy, było mu przykro, że nie chciałam, by był przy mnie. Tej nocy nie zmrużyłam oka. Rano czekała mnie wizyta u mojej ginekolog. Byłam zmęczona, wyczerpana i tylko prosiłam T. aby odmówił tą wizytę i żeby to wszystko już się skończyło. Mój ukochany jest jednak na tyle rezolutny, że mnie nie posłuchał, bo wie jak ważne w tym czasie są wizyty kontrolne, aby nie doprowadzić do zakażeń i rozmaitych infekcji organizmu. Wizyta przebiegła szybko. Obowiązkowo zostało przeprowadzone USG, pobrano mi krew i zapisano CYTOTEC, czyli lek wywołujący i wspomagający dalsze skurcze. Dawkowanie 5 dni 3 razy dziennie, plus tabletki przeciwbólowe. Jestem osobą drobną, która unika lekarstw jak ognia i połączenie tych dwóch tabletek było dla mnie wręcz odjazdowe". Serce waliło mi jak młot, miałam duszności, kręciło mi się w głowie więc, tabletki przeciwbólowe poszły w odstawkę. Wracając do CYTOTECU lek wywołuje silne skurcze, ale są one do zniesienia nawet bez środków łagodzących ból. Wydaje mi się to również kwestią przyzwyczajenia organizmu do tego rodzaju wysiłku". Wszystko to trwało około tygodnia. Po CYTOTECU jedynym skutkiem ubocznym, jaki doświadczyłam była wysypka. Czułam się jak nastolatka, a nawet i wtedy nie byłam tak bogato obsypana na całej twarzy i dekolcie. Kolejna wizyta kontrolna miała miejsce po około 4 tygodniach, z racji tego, że jama macicy nie oczyściła się jeszcze na 100 procent, czekała mnie kolejna kontrola po następnej miesiączce. Kolejna wizyta kontrolna, kolejne USG, kolejna miesiączka i oczyściło się wszystko samoistnie bez interwencji chirurgicznej. 


WRACAJĄC DO POCZĄTKU

  Opisałam Wam pokrótce moją historię nie po to, aby Was wystraszyć, ale by Wam zobrazować to, czego możecie się spodziewać. Ja sama szukając informacji w internecie, oczekiwałam tylko i włącznie prawdy. Chciałam wiedzieć co jest  w tej sytuacji "normalne". a co powinno wzbudzić moją czujność. Jedno jest pewne, skoro ja zdołałam to znieść i miliony innych kobiet, to i  Ty też jesteś w stanie ! Jeśli trafią tu również inne kobiety po stracie, to chce Wam tylko powiedzieć, że jesteśmy cholernie silne! I to nie prawda, że przez poronienie jesteśmy " mniej kobietami". Nie prawdą jest również to, że nie możemy mówić o naszych dzieciach. To, że odeszły nie oznacza, że ich nigdy nie było. Mamy prawo dzielić się między sobą smutkiem, obawami, cierpieniem, a nawet ciszą. Jesteśmy dla siebie nawzajem największym wsparciem. W moim otoczeniu jest również kobieta, która straciła swoją ciążę i wiecie co, bardzo często rozumiemy się nawet bez słów. Często mimo odległości 1400 km,  wspólne rozmowy są na wagę złota i czuję się jakby była tuż obok. Czuję, że ktoś mnie rozumie i wie, o czym mówię. Mimo to, że nasze przypadki są zupełnie inne,  to jednak dotyczą tej samej tragedii i tego samego bólu. Obie nosiłyśmy pod sercem drugie serce i obie musiałyśmy się pogodzić również z jego ciszą. Pogodzić to chyba nie do końca odpowiednie słowo, ponieważ tak jak wcześniej mówiłam, to wszystko wraca niczym bumerang. 

     WAŻNE

  • Bardzo ważne jest, aby nie lekceważyć kontroli ginekologicznych w czasie, a także po poronieniu! Pozostałości w jamie macicy mogą prowadzić do infekcji i zakażeń organizmu,
  • uważajmy na gorące kąpiele, które dają ukojenie podczas skurczy, ale prowadzić mogą do krwotoków!,
  • oszczędzaj się, zwolnij obroty, nie dźwigaj i dużo odpoczywaj,
  • nie bójmy się mówić i prosić o radę czy pomoc! 
  • ból fizyczny jesteśmy w stanie znieść, mimo iż początki bywają naprawdę trudne,
  • bądźmy wyrozumiałe w tym czasie dla samych siebie! Pozwól sobie na płacz, krzyk i przeżycie straty po swojemu!,
  • NIE DAJ SOBIE WMÓWIĆ, ŻE TO NIE BYŁO DZIECKO, A TY NIE BYŁAŚ MATKĄ! TO TY DECYDUJESZ O TYM, CO CZUJESZ...! I NIKT NIE MA PRAWA CI TEGO ZABRONIĆ!!!
  • znajdź siłę w sobie! Nie poddawaj się, walcz o siebie!
  • nie obwiniaj się! To nie jest Twoja wina,
  • uwierz w siebie i daj sobie szansę na poczęcie kolejnego dzidziusia w przyszłości.

  Na sam koniec chciałabym podkreślić, że piszę tylko o swoich doświadczeniach i informacjach, jakie udzielała mi moja Pani doktor. To bardzo indywidualny i osobisty post, ale czułam silną potrzebę, aby się z Wami o tym podzielić. Nie chciałabym, by moja sytuacja i to, co przeszłam, było  po prostu kolejnym przypadkiem, a wręcz przeciwnie. Być może to, co przeżyłam może stać się wsparciem i siłą dla kobiet, które kiedyś będą musiały się z tym zmierzyć. Rzecz jasna nie życzę tego nikomu, nawet najgorszemu wrogowi.  

Byłabym bardzo wdzięczna, jeżeli zostawicie  po sobie jakikolwiek ślad w postaci komentarzy. Nie ważne czy anonimowy, czy też nie, ale chciałabym wiedzieć co myślicie o temacie, który dziś poruszyłam. Czy warto o nim mówić? Czy jesteście lub byłyście w podobnej sytuacji?  Może macie jakieś swoje rady, spostrzeżenia. Jeśli jesteś mężczyzną, Twoje zdanie jest równie ważne! :) 

Ps. Kochana jesteśmy w tym razem! Pamiętaj Ty i, Ty i Ty też, nie jesteście same. Jest nas wiele i jako kobiety powinnyśmy się wspierać. I kochana pamiętaj: 

"Dziecko nie umiera, ono zmienia datę swoich narodzin."

To cytat, który daje mi wiarę, siłę i nadzieję. Może i Wam również pomoże! 


Copyright © 2017 Le méli - mélo